Prostokątny kawałek papieru, bez żalu wyrwany kiedyś z brudnopisu to tylko wierzchołek góry lodowej. Przyczynek. Pisałam o nim ostatnio. Kartka jest zapowiedzią, choć wcale nie miała być główną bohaterką pierwszego wpisu.
Jest ich znacznie więcej. Pojedynczych, podwójnych, w formacie rozmiaru A5, czasem też A4. Wyrwane krzywo, o nieregularnych krawędziach, z marginesami lub bez, poplamione kleksami, pogniecione lub starannie złożone. A na nich przeróżne przemyślenia. Od dotykających kwestii duchowości i wiary, przyszłości, a częściej przeszłości, po opisy spotkanych ludzi, w tym gościa spacerującego wczesną wiosną w klapkach czy mocno rozchwianej emocjonalnie starszej kobiety, histerycznie przemawiającej w autobusie pełnym ludzi. Kilka obrazów zaczerpniętych wprost z wyśnionych snów oraz postaci i ich istnień wymyślonych na poczekaniu. O tym będzie.
Nie zabraknie alkoholu. Mimo że z chemii byłam słaba, a w liceum udało mi się osiągnąć nie lada wyczyn uzyskując z kartkówki lufę z oszałamiającą liczbą punktów na koncie - całe 0 pkt (słownie: zero). Ten ponadczasowy edukacyjny tryumf nie może być w żaden sposób umniejszony faktem, że pracy nie pisałam w terminie, gdyż chorowałam, a co za tym idzie miałam pewne braki... Co ciekawe, sam sprawdzian wiedzy wydawał mi się prosty. Ku memu zdziwieniu okazało się, że nad wyraz proste było moje myślenie (no dobrze, raczej jego chwilowy brak). A więc kompletnie nic nie jarzyłam.
To było w szkole średniej, a przecież osobisty, bliski kontakt z alkoholem nawiązałam już w gimnazjum. On zresztą, jakkolwiek patologicznie to nie zabrzmi, towarzyszy mi od dziecka. Odkąd pamiętam. Może zwalić z nóg, a z drugiej strony otworzyć oczy i wyostrzyć optykę widzenia. Wpędzić w pułapkę lub dać wyraźny sygnał ostrzegawczy. Często dodać odwagi. Chyba lubię o nim pisać, chociaż wódka, niczym kochanka, uwiodła mi ojca. Jej nigdy nie odmawia.
Kartki zalegają w biurku, szufladzie i w pamięci komputera. Rzadszym nośnikiem i spichlerzem myśli, które z racji ulotności wymagają szybkiego zanotowania jest też telefon komórkowy. Na pewno będę tu wrzucać także część starych wypocin, które z różnych powodów wcześniej nie ujrzały światła dziennego. Uważam, że wiele z nich jest nadal aktualnych, mimo upływu roku, dwóch, pięciu czy nawet ośmiu lat od dnia, kiedy je napisałam.
Z drugiej strony nie do końca wiem, jak to moje pisanie tutaj będzie wyglądało. Długopis, klawiatura i głowa pełna wyobrażeń daje mi na szczęście możliwość korzystania z całej palety rozwiązań. Mogę kreować dowolne wizje, swobodnie żonglować słowami, przeplatać rzeczywistość z fikcją. Tak też będzie. Historie autobiograficzne i zmyślone, absurdalne i zachwycające. Mam nadzieję.
24 sty 2014
11 sty 2014
#1 Kartka
Kilka miesięcy temu, między kartami jednej z książek, znalazłam dwie pojedyncze kartki. Jedna z nich zapisana była na pół strony. Druga - pusta. Bez trudu rozpoznałam swoje zapiski poczynione długopisem z czarnym wkładem. Do dziś lubię pisać na czarno. Znalezisko było zaskakujące, tak samo jak fragment tekstu, który te kilka lat temu napisałam.
To był lipiec 2010, choć w pierwszej chwili, gdy próbowałam pomaszerować w pamięci do tamtych dni, miałam wrażenie, że rzecz się działa w 2009 roku. Szybko się zorientowałam, że faktycznie wspominane wydarzenie miało miejsce rok później. Podróżowałam wtedy pociągiem z dobrą kumpelą pod polsko-ukraińską granicę na festiwal, a ściśle na jeden koncert grany w ramach tego eventu. W przedziale siedziało z nami starsze małżeństwo, z imponującym stażem wspólnego pożycia. Jechali znad morza już kilka godzin i dopiero po pewnym czasie nawiązaliśmy dialog.
Ona - kobieta z klasą, nieco zdystansowana i elegancka, on - o bystrym spojrzeniu, ochoczo zagajał dwie młode studentki rozmową. Widziałam, jak wzajemnie na siebie patrzyli i byłam prawdziwie zachwycona. Choć w podeszłym wieku, to uczuciem jakim się darzyli mogliby obdzielić niejedną parę zakochanych nastolatków czy narzeczonych. On, podczas tej sympatycznej wymiany zdań, akcentował mocno potrzebę kształcenia się, czego ani przez moment nie odebrałam jako próby umoralniania nas - jako przedstawicielek młodego pokolenia Polaków. Żadnych myśli w rodzaju "ok dziadku, spoko, masz rację, ale przestań pier..., no, znaczy się mędrkować, jesteśmy po sesji i jedziemy na dobry koncert i myślimy raczej o melanżu, aniżeli o nauce. Dlatego twoje życiowe mądrości są nam w tej chwili tak potrzebne jak kanar w nocnym autobusie". Długo zresztą myślałam jeszcze później o spotkanej dwójce, by potem o nich zapomnieć. Niespodziewanie odnaleziona w książce kartka znów mi o nich przypomniała.
Wróćmy jednak do rzeczonej kartki papieru, którą to w pociągu, przed niespełna czterema laty, wcisnęłam do zbioru opowiadań opublikowanych w książce "Nie pytaj o Polskę".
Pierwsze linijki zawierały zapiski dotyczące... zarobionych pieniędzy przy rwaniu wiśni. Całe 110 zł w 3 dni! :) Część z tej sumy przeznaczyłam na zakup, o ile mnie pamięć nie myli, dwóch wydawnictw Te-Trisa - "Naturalnie" i "Dwuznacznie". Pierwszy z nich to minialbum, wydany jeszcze jako nielegal.
Kolejne wersy to już typowe rozkminy na tematy, nazwijmy je damsko-męskimi. Jakiś czas wcześniej, od kilku lat i z nielicznymi przerwami, podkochiwałam się w pewnym osobniku. Wiecie, pierwsza nieszczęśliwa, nastoletnia miłość, która przeciągnęła się nieoczekiwanie w kilka lat. Wtedy, w 2010 roku teoretycznie miałam go już "za sobą", choć fakt, że był związany z moją wieloletnią znajomą sprawił, że na nowo zaczęłam o nim myśleć. Niezbyt rozsądne, prawda? Przelałam więc swoje myśli na papier, poświęcając mojej niezrozumiałej relacji ja-on nie wiem już którą stronicę. Wydźwięk tych kilku zdań był niespecjalnie radosny, raczej dobijający.
Miała go inna i w tamtej chwili był to swego rodzaju cios, może nie taki po którym pada się na deski, ale po którym na pewno boli głowa i zamroczenie na kilka sekund sprawia, że niemal tracisz przytomność.
Dziś wiem, że niezupełnie miałam rację tak oceniając tamtą sytuację, ale to już jest bez większego znaczenia. Na szczęście.
Ostatnie dwa zdania zanotowane na kartce brzmiały "Potrzebowałam i potrzebuję bliskości, jak każda dziewczyna. To naturalne, nawet gdy nie mówię o tym głośno".
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Zupełnie jakbym wymyśliła to wczoraj.
To był lipiec 2010, choć w pierwszej chwili, gdy próbowałam pomaszerować w pamięci do tamtych dni, miałam wrażenie, że rzecz się działa w 2009 roku. Szybko się zorientowałam, że faktycznie wspominane wydarzenie miało miejsce rok później. Podróżowałam wtedy pociągiem z dobrą kumpelą pod polsko-ukraińską granicę na festiwal, a ściśle na jeden koncert grany w ramach tego eventu. W przedziale siedziało z nami starsze małżeństwo, z imponującym stażem wspólnego pożycia. Jechali znad morza już kilka godzin i dopiero po pewnym czasie nawiązaliśmy dialog.
Ona - kobieta z klasą, nieco zdystansowana i elegancka, on - o bystrym spojrzeniu, ochoczo zagajał dwie młode studentki rozmową. Widziałam, jak wzajemnie na siebie patrzyli i byłam prawdziwie zachwycona. Choć w podeszłym wieku, to uczuciem jakim się darzyli mogliby obdzielić niejedną parę zakochanych nastolatków czy narzeczonych. On, podczas tej sympatycznej wymiany zdań, akcentował mocno potrzebę kształcenia się, czego ani przez moment nie odebrałam jako próby umoralniania nas - jako przedstawicielek młodego pokolenia Polaków. Żadnych myśli w rodzaju "ok dziadku, spoko, masz rację, ale przestań pier..., no, znaczy się mędrkować, jesteśmy po sesji i jedziemy na dobry koncert i myślimy raczej o melanżu, aniżeli o nauce. Dlatego twoje życiowe mądrości są nam w tej chwili tak potrzebne jak kanar w nocnym autobusie". Długo zresztą myślałam jeszcze później o spotkanej dwójce, by potem o nich zapomnieć. Niespodziewanie odnaleziona w książce kartka znów mi o nich przypomniała.
Wróćmy jednak do rzeczonej kartki papieru, którą to w pociągu, przed niespełna czterema laty, wcisnęłam do zbioru opowiadań opublikowanych w książce "Nie pytaj o Polskę".
Pierwsze linijki zawierały zapiski dotyczące... zarobionych pieniędzy przy rwaniu wiśni. Całe 110 zł w 3 dni! :) Część z tej sumy przeznaczyłam na zakup, o ile mnie pamięć nie myli, dwóch wydawnictw Te-Trisa - "Naturalnie" i "Dwuznacznie". Pierwszy z nich to minialbum, wydany jeszcze jako nielegal.
Kolejne wersy to już typowe rozkminy na tematy, nazwijmy je damsko-męskimi. Jakiś czas wcześniej, od kilku lat i z nielicznymi przerwami, podkochiwałam się w pewnym osobniku. Wiecie, pierwsza nieszczęśliwa, nastoletnia miłość, która przeciągnęła się nieoczekiwanie w kilka lat. Wtedy, w 2010 roku teoretycznie miałam go już "za sobą", choć fakt, że był związany z moją wieloletnią znajomą sprawił, że na nowo zaczęłam o nim myśleć. Niezbyt rozsądne, prawda? Przelałam więc swoje myśli na papier, poświęcając mojej niezrozumiałej relacji ja-on nie wiem już którą stronicę. Wydźwięk tych kilku zdań był niespecjalnie radosny, raczej dobijający.
Miała go inna i w tamtej chwili był to swego rodzaju cios, może nie taki po którym pada się na deski, ale po którym na pewno boli głowa i zamroczenie na kilka sekund sprawia, że niemal tracisz przytomność.
Dziś wiem, że niezupełnie miałam rację tak oceniając tamtą sytuację, ale to już jest bez większego znaczenia. Na szczęście.
Ostatnie dwa zdania zanotowane na kartce brzmiały "Potrzebowałam i potrzebuję bliskości, jak każda dziewczyna. To naturalne, nawet gdy nie mówię o tym głośno".
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Zupełnie jakbym wymyśliła to wczoraj.
Subskrybuj:
Posty (Atom)